W zeszlym tygodniu strasznie sie na siebie wkurzylem (tak mi sie przypomnialo). Wszystko przez to ze chyba za bardzo chce byc przyjazny, pomocny, towarzyski itp. przez co nie mam czasu dla samego siebie i dla przyjaciol.
W efekcie ganiam, oprowadzam, pomagam i dupa. Nic z tego w zamian.
W zeszlym tygodniu przyjechali studenty z wymiany. Wiec odbieralem ze stacji, na zakupy, na jedzenie, na miasto, na impreze. W piatek czekalem 6 godzin az sie racza pojawic... (no dobra w miedzyczasie poszedlem na piwo, kolacje itp). No ale chodzi o sam fakt. Zaczal sie semestr i w sumie dupa, oni sie zajeli juz soba i jakby sie troche zapomnialo.
Jakby to tak bardziej dlugookresowo przeanalizowac, to niemal w 75% przypadkow poswiecam czas osobom, ktore tego nie docenia potem i tak szybko jak sie pojawily tak szybko z wlasnej woli znikna. Niestety w zwiazkach tez mi sie to zdarza. Maciek jest fajny fajny gdy jest dobrym wsparciem i pomoca, a jak juz tej pomocy nie potrzeba, to Macka tez.
Wg. firmowych statystyk pozyskanie nowego klienta kosztuje okolo 6 razy wiecej niz utrzymanie stalego (przy czym korzysci ze starego najczesciej sa wyzsze)... Ale czy mi potrzebne sa nowe znajomosci na gwaltu rety? Dobrze jest poszerzac grono swoich znajomych, ale chyba nie warto robic tego za wszelka cene... czy tez dla dobrego PRu.
Plan naprawczy przewiduje poswiecanie wiecej czasu dobrym znajomym. A jak ktos sie chce zaprzyjaznic - spoko, jasne ale bez wielkiej podniety.