piątek, listopada 24, 2006

Korean folk village

Po Samsungu pojechalismy do tradycyjnej wioski koreanskiej. Hm, wygladalo to tak jak tradycyjna wioska indyjska - tj. wszystko troche sztuczne, ale bylo bardzo przyjemnie. Chyba najbardziej wszystkim podobalo sie to, ze mozna bylo w spokoju sobie pospacerowac i odetchnac od Seulu, ktory jakby na to nie patrzec jest straaaasznie meczacym miastem.

Tak wiec zaczelismy zwiedzanie. Jak sie okazuje, nie wszyscy Koreanczycy mieszkali w domkach z tymi smiesznymi dachami jak Gyobokgung.

Domy mialy 4 pokoje - dla mezczyzn, kobiet, kuchnia i pomieszczenie dla konia. Takie male M2 :)

Potem dostalem gupawki. Nie, nie zmienilem sie i tak, dalej robie balagan wokol siebie i nie skladam ubran.

Nastepnie poszlismy zobaczyc tradycyjny slub Koreanski. Mowili na nim po Koreansku. Jedyny wniosek z tego przedstawienia, to to, ze jesli odbywa sie on 2 razy dziennie, 7 dni w tygodniu, to panstwo mlodzi musza byc tym strasznie zmeczeni. No i chyba byli :P Niestety nie bylo nikogo w poblizu kto bylby w stanie wytlumaczyc o co w tym wszystkim chodzi, wiec po jakichs 15 minutach poszlismy dalej zwiedzac.




Nastepnie troszke relaksu przy kaczuszkach ktore nie chcialy do mnie podplynac pomimo ze bardzo sie w tej sprawie staralem. No i tyle. Czas wrocic do Seulu.