Papierki byly do srody wieczorem. W czwartek wsiedlismy w samolot z Fyiolem - heh to mi sie trafil uczen z angielskiego. Zmienilismy tryb nauki z siedzenia i robienia zadan na chodzenie na kolacje, imprezy i jezdzenie na wakacje :) Oczywiscie to sie wszystko kwalifikuje pod "konwersacje". A no i dzieki temu umiem powiedziec: "Jestem glodny.O 15 idziemy na lunch. Spotkajmy sie o 14.45 na Dehangno" :P
No ale wracajac do wycieczki. Jakis czas temu postanowilismy sobie pomiec troche wakacji jako ze w moim wypadku zycie w szkole sprowadza sie do spania, siedzenia w labie i chodzenia na obiady ... czyli nuuuda, a w jego na pracowaniu dla wojska .... czyli tez beznadzieja. Jeju to wyspa na poludniu Korei Poludniowej :) Co tam jest? Wlasciwie wszytko. Wygasly wulkan, plaze, restauracje, i sloneczko :) a i jakies rzeczy warte zobaczenia, wiekszosc z nich zobaczylismy.
280 $ za weekend na osobe, a w cenie - 2 noce w apartamencie, samochod na 54 godziny i przelot samolotem w obie strony. Wcaaaale nie tak zle :) O 2 bylismy na lotnisku i sieee zaczelo.
Zaczelo sie od tego, ze nie chcieli mi wypozyczyc samochodu, bo moje prawo jazdy pokazywalo ze je uzyskalem jeden (slownie jeden) dzien temu. No ale sie udalo. Ufff. Kupilismy ubezpieczenie i nawigacje. I odjechalismy swiecacym sie Hyundai'em Sonata automatik na gaz. Co smieszniejszcze, instalacja gazowa byla zakladana przez LG :)))
Jako ze byl wieczor, postanowilismy pojechac do kwatery. 1,5 h jazdy. No wiec wsiadlem do auta i zadalem pytanie: Fyiol, jakie tutaj sa glowne przepisy drogowe? na co otrzymalem odpowiedz "Jak jest czerwone to sie stoi, a jak jest zielone to sie jedzie. A reszta to raczej jest wzgledna". No wiec caly zestresowany odpalilem auto i postepowalem zgodnie z tymi zasadami.
Dojechalismy, kolacyjna w jakiejs knajpce, potem troche zwiedzania i poznawania kultury, potem programy rozrywkowe w TV no i poszlismy spac. Tj. ja padlem. Apartament 2 osobowy, okolo 60m2, kuchnia, lazienka, pokoj, balkon z widokiem na morze :) Wporzo. Nazwalismy nasz apartament Szwecja - bo jakos tak to drewienko wygladalo szwedzko.
Nastepny dzien zaczal sie od ryzu na sniadanie. I ruszylismy. W sumie w samochodzie byly 3 glowne obiekty - polski kierowca, koreanska nawigacja z funkcja TV i druga bardzo wielofunkcyjna koreanska nawigacja :). Jak na zalaczonym obrazku :)
Plan byl napiety. Wyruszylismy o 11 rano (bo sie troszeszke zaspalo). Jakis wyprysk lawy w oceanie, klify powulkaniczne, jedna z wiekszych swiatyni buddyjskich w Korei, gorska droga, wodospad, plantacje zielonej herbaty, zachod slonca po zachodniej czesci wyspy. Duuuuuzo. Wrocilismy do domu o 23. Bylem tak padniety ze zasnalem nim byla moja kolej na kapanie sie. Ponizej kilka lepszych fotek :)
Slonce zachodzilo i popijajac frappe z zielonej herbatki z ciastkem zielonoherbacianym juuuz sie cieszylem ze zmierzamy w kierunku domu zeby odpoczac... jednak cos sie nagle przypomnialo... hm, wstajemy jutro o 4 rano bo trzeba wschod slonca ze wschodniej czesci wyspy zobaczyc. Ehhh ale jesli zachod byl taki, to chyba warto sie poswiecic i wstac...