wtorek, grudnia 26, 2006

24.12.2006 - Wigilia

Zakwaterowalismy sie w Buddyjskiej swiatyni - 봉정암 - najwyzej polozonej swiatyni w Korei Poludniowej. Wzbudzilismy duze zainteresowanie, poniewaz o tej porze nikt z zagranicy nie wybiera sie w te rejony, a poza tym mielismy tlumacza - wiec dalo sie z nami porozmawiac.

Tak wiec zostalismy zaproszeni do pomieszczenia, gdzie bylo "biuro" i tam spotkalismy z glownym mnichem odpowiedzialnym za ta swiatynie. Byl bardzo ciekawy skad sie wzielismy, a co ciekawe powiedzial ze byl w Warszawie i Moskwie kilkanascie lat temu :) Swiat jest strasznie maly ;) Przekazal kilka madrosci Buddy, rozdal pamiatki i sie rozstalismy.



Swiatynia skladala sie z kilku budynkow - miejsce modlow, miejsca mieszkalne dla mnichow, generatory pradu, pomieszczenia dla podroznikow, toalety i kilka innych budynkow. Pokoje byly bardzo ubogie - tj. mialy sciany, podloge, polki na maty do spania, stol i drzwi. Ha poszla spac do zenskiego pokoju z nasza nowa towarzyszka podrozy, a my zostalismy zakwaterowani w pokoju z jeszcze jednym Koreanczykiem ktory podobno byl bardzo chamski, wiedzial wszystko najlepiej i wprowadzil w pokoju nastroj Hitler Jugend.



Czas na kolacje. Wieczerze zjedlismy w malym gronie - nasza piatka i ten koles. Wegetarianski posilek skladal sie z ryzu, zupy z jakichs roslin i kimchi. Po kolacji wprowadzilismy dodatkowe pozywienie w obieg - druga krakowska, snickersy, ciasteczka i gimpap. :) Najedzeni poszlismy sie przebrac, do toalety - tj. dziury w podlodze nad szambem i spac. O 9 wylaczali prad w calym kompleksie aby ladowac baterie. Ogrzewanie takze mialo zostac pogromione.



Czas spac. I znowu nie spalem. Koreanczyk zapalil swiece w pokoju, i zaczal chrapac 10 minut po zamknieciu oczu, a ogrzewania nie wylaczyli, a raczej jeszcze je podkrecili - jak sie potem dowiedzielismy - z naszego powodu. Tak wiec w przeciagu nocy z 2 par spodni, 3 bluz, koldry i spiwora, zredukowalem ubranie do spodni z pizamy, koszulki z krotkim rekawkiem i cieniutkiego kocyka.


Dodatkowo w nocy zaczelo wiac i otwieraly nam sie drzwi do pokoju - na zdjeciu - mechanizm zamykajacy drzwi, a wtedy natychmiast robilo sie zimno. Fyiol tez nie spal wiec poszlismy poogladac noc w gorach. Bylo niesamowicie, jeszcze nigdy nie widzialem tylu gwiazd. Bezchmurne niebo, sliczna okolica, cisza, no i fakt ze jestesmy w swiatyni. Pieknie pieknie, ale tak pizdzialo ze trzeba bylo od razu wbiec do domu :) Z utesknieniem czekalem zeby oficjalnie zaczal sie nastepny dzien.