wtorek, grudnia 26, 2006

23.12.2006

Przygotowania do wyjazdu zaczelismy od spotkania z tata Fyiola ktory chcial zobaczyc jacy to ludzie chca wyciagnac jego dziecko na tak karkolomna wyprawe. Zaczelo sie od rozmowy ze to jest niewykonalne, a po pol godziny tata nam przytaknal, sam wyrysowal trase i powiedzial ze powinnismy dac rade z naszym planem :)

Potem poszlismy kupic dla mnie buty.

Okazalo sie ze jego ojciec jest pasjonatem chodzenia po gorach i bardzo chcialby z nami isc, ale nie mogl :) Tak wiec nie dosc ze dostalismy blogoslawienstwo na wyjazd to na dodatek zdobylismy wielkiego plusa :)

Wyjechalismy ze szkoly o 16. Autobus odjezdzal o 17.40 i mial jechac 3,5h. Niestety z powodow korkow na autostradzie podroz wydluzyla sie do 6 godzin. Po dotarciu na miejsce zakupilismy pozywienie na nastepne dni i udalismy sie na kolacje do pobliskiego targowiska rybnego. Fyiol znal miejsce gdzie daja dobre jedzenie. Miejscowka dosyc nietypowa - wielki namiot z dziesiatkami kobiet sprzedajacymi ryby.



Jedzenie wybieralo sie bardzo prosto. Trzeba bylo pokazac ktora rybe, lub inny artykul sie chce, nastepnie byl on zabijany, obierany, patroszony, krojony na kawalki i podawany do jedzenia. Na surowo :) Nigdy do tej pory nie jadlem surowej ryby ... nawet dobre. Osmiornice i kalamarnice tez zjedlismy surowe...



Potem pojechalismy spac do babci Fyiola. Tam ostatnie przygotowania, pakowanie, rozdzial sprzetu itp. Polozylismy sie spac o 2 w nocy. Babcia okazala sie strasznie zywa kobieta, posiedziala z nami pomimo ze bylo juz strasznie pozno, porozmawialismy chwile (Fyiol tlumaczyl) i spac.

Niestety nie moglem spac... cos nie pasowalo. Ehhh nie mam pojecia co jest z ta Korea - od 2 miesiecy nie moge sie porzadnie wyspac albo w ogole nie potrafie zasnac.