Poniedzialek zaczalem od ganiania i zalatwiania. Skonczylem takze na ganianiu i zalatwianiu. Jak szedlem po wize, to ze stresu mialem ochote sie zatrzymac i jakiegos sobie tak ot pawia puscic. Ale dalo rade. Odebralem paszport i dotarlo ? kuuuurde 20 godzin do wylotu a ja nawet nie bylem u fryzjera, a walizka pewnie wazy z tone. Ogolnie pozalatwialem tego dnia prawie wszystko do czego zabieralem sie przez ostatnie 3 tygodnie. Prawie bo paru rzeczy nie zalatwilem, ale trudno.
Godzinka snu dawala sie we znaki, totez pluszzzzyk pomogl. A skoro pomogl raz, to i w slabszych momentach takze pomagal przez caly dzien. Wpadlem na SGGW, troche tu troche tam, z Monika posiedzialem (tj. Ona siedziala a ja wyrabialem kilometry po mieszkaniu). Potem poszedlem do Marcina sie tak oficjalnie pozegnac. Na dowidzenia dostalem ksiazke ? Podrecznik do Koreanskiego. Z zaskoczenia zamiast ?Dziekuje? wydostalo sie ze mnie ?Kuuuurwa, ja pierdole? no ale jakos chyba po raz n-ty tego dnia poczulem ze to juz.
Poszedlem spac. A no i pranie wstawilem. Jasne. Pranie mnie zawsze .... huh trza sie bylo zaladowac na samolot... wrocilem. Pranie mnie zawsze odstresowuje.